Warszawa – Hel – część pierwsza

Data publikacji:

Trochę nie w temacie

Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem stworzenia miejsca, w którym mógłbym wykazać się twórczo i opowiedzieć o swojej rowerowej pasji. Kusił mnie Youtube ale jakoś nie mam do tego na razie przekonania. Myślałem o podcastach ale też nie poczułem tej chemii. Postanowiłem, że chyba dam radę z blogiem, a ponieważ mam sporo materiału i przemyśleń z mojej wyprawy z Warszawy na Hel z lipca tego roku (2024), to właśnie jej poświęcę mój pierwszy historyczny wpis, który właśnie czytasz.

Postanowiłem podzielić moją historię na dwie części, bo początkowo wyszedł straszny tasiemiec. W tej części opowiem Ci jak dotarłem pierwszego dnia do Ostródy. W części drugiej mam nadzieję, że dotrę już na Hel i z niego jakoś wrócę. Miłego czytania i koniecznie podziel się opinią co sądzisz o tym wpisie i o całym pomyśle na blog.

Najważniejszy jest cel!

Wsiadając na rower zawsze jest jakiś cel. Podjechać po zerówkę do sklepu, zrobić trening łydki, zaliczyć nowe kwadraty, przejechać wyścig w określonym czasie, czy dojechać do wyznaczonego na mapie miejsca. Wyznaczanie sobie rowerowych celów to oddzielny ciekawy temat i na pewno w przyszłości, gdzieś tu na blogu powstanie o tym wpis, bo mam też na ten temat wiele przemyśleń i doświadczeń.

Co z tym Helem?

Destynacja końcowa nie była wybrana przypadkowo. Moja córka Nela wybrała się z babcią do Juraty na wakacje. Od tego się zaczęło. Postanowiłem podjechać i je odwiedzić rowerem, bo dlaczego nie?

Z Juraty to już tylko około 12 km do Helu, więc idealnie się składa. Nigdy nie byłem tam rowerem, a wiedziałem, że rowerowo fajny kierunek no i oczywiście konkretny cel. Trasa Warszawa – Hel, śpiąc w namiocie – brzmi dumnie i żal było nie skorzystać z nadarzającej się okazji.

Konkretny plan

Lubię sobie zaplanować każdą moją podróż rowerową. Zresztą nie tylko podróże, bo krótkie wycieczki, czy start w zawodach, poprzedza także konkretne planowanie. Istotne jest zawsze aby mieć plan A jak ambitny, B jak bezpieczny i C czyli coś się wymyśli. W razie jak przeciwności nie pozwolą na realizację ambitnych planów, zawsze ma się jakieś wyjście.

Tym razem było tak samo. Miałem 4 dni na realizację tego projektu. Postanowiłem wyjechać w czwartek i wrócić w niedzielę do Warszawy, a w zasadzie do Ożarowa Mazowieckiego, w którym mieszkam. Korzystać będę jednak na blogu z zasięgów i większej popularności i rozpoznawalności hasła „Warszawa”, tym bardziej, że Ożarów to już prawie dzielnica, a na pewno sypialnia i obrzeża Stolicy.

Mój bardzo ambitny plan A+, bo taki też był w głowie, przewidywał dojazd na Hel w 2 dni i powrót na rowerze do Warszawy w kolejne 2 dni. Realny, bo to około 500 km w jedną stronę. Ścigałem się już na takich dystansach i pokonywałem dziennie dystanse +250km. Fajne wyzwanie, tylko w sumie po co? Wakacje są, z nikim się nie ścigam i może warto trochę odpocząć od ultramaratonów, których już było kilka w tym roku. Postanowiłem, że pojadę wakacyjnie ale konkretnie, tak by się nie zajechać ale i tak jak najszybciej przedostać się w okolicę Trójmiasta.

Planowanie trasy

Odcinek z Trójmiasta na Hel chciałem pokonać szlakiem rowerowym Eurovelo R10. Pozostała do ogarnięcia trasa do Trójmiasta z Warszawy, którą planowałem poprowadzić tak by jak najkrócej i szybko pokonać ten dystans.

Rozmawiając ze znajomymi o moim pomyśle koleżanka wspomniała mi o projekcie Zielona 7 – nieoficjalnej trasie rowerowej Warszawa – Gdańsk, w wersji na szosę i gravela. Postanowiłem to wykorzystać i tak właśnie dostać się nad zatokę. Wybrałem wersję gravelową, która z wiadomych względów jest bliższa mojemu sercu.

Pliki GPX do pobrania:

Moja trasa w całości:

Details
Warszawa – Hel
?
Export
More Details

Moja wesoła twórczość z trasy. Może kiedyś znajdę czas by zrobić z materiałem coś więcej

Dzień pierwszy

W planie bardzo ambitnym, który przewidywał dojazd na Hel w dwa dni, myślałem o dotarciu pierwszego dnia w pobliże promu w Mikoszewie. W sumie około 340 km jazdy według Zielonej 7. Ja do tego musiałem jeszcze dorzucić jakieś 15 km dojazdu z Ożarowa – niby mało ale przy tych odległościach to czuć już je w nogach i głowie. Dystans 355 km jest do przejechania w trybie „ultra” ale nie do końca o to w tym wyjeździe chodziło.

Drugą opcją planu A był Elbląg – 300 km trasy. I jeżeli byłyby sprzyjające warunki, to tu chciałem dotrzeć. Ostatecznie dojechałem do Ostródy – 234 km. Zadecydowało o tym kilka czynników. Start zamiast o 5 rano, to o 6:30, wiatr trochę w twarz i dociążony bagażami rower.

Zalew Zegrzyński – zapora Wodna Dębe

Oryginalnie trasa Zielonej Siódemki zaczyna się na placu Bankowym w Warszawie, ale ten fragment zmodyfikowałem i włączyłem się w trasę na wysokości Żerania. Zaoszczędziłem sporo cennego czasu, który spędziłbym na skrzyżowaniach w Warszawie tylko po to by dotrzeć na oficjalny start.

Pierwszy dobrze znany mi fragment trasy, prowadzi wzdłuż Kanału Żerańskiego. Zaczyna się przy ulicy Marywilskiej w Warszawie i kończy w Nieporęcie. Odcinek do granicy Warszawy to fajne szybkie szerokie szutry i kilka asfaltów. Do niedawna jeszcze ostatnie 800 m do granicy miasta prowadziło po nieutwardzonej nierównej ścieżce, gdzie po deszczach pojawiało się trochę błota. Akurat jak jechałem, to wylewany był na tym fragmencie świeży asfalt, który w dalszym biegu ścieżki przechodzi w idealnie gładki szybki fragment także asfaltowy do samego Nieporętu.

Niestety podczas tego odcinka trasy, moja przednia opona odmówiła posłuszeństwa. Trochę ze mną już przejechała w tym roku i była już łatana knotem i to właśnie w tym miejscu zaczęła przepuszczać powietrze, a ja dostawałem co jakiś czas mlekiem po oczach. Na rondzie w Nieporęcie jest stacja Orlen i tam postanowiłem, że dokonam już pierwszej naprawy. Użycie dętek zawsze uważam za ostateczność, więc postanowiłem, że do dziury wleci drugi knot. Strzał z kompresora, strzał kofeiny i można jechać dalej.

Kolejny odcinek do Zegrza Południowego to fragment wzdłuż Zalewu Zegrzyńskiego prowadzący po pasie awaryjnym dość mocno uczęszczanej drodze oraz „serwisówką” drogi 61. Oba fragmenty są raczej bezpieczne, bo szerokie i w weekendy to raczej tam samochody stoją w korkach, a nie jadą ale na pewno trzeba zachować czujność.

Od Zegrza do zapory Dębę prowadzi ścieżka na wale lub droga wzdłuż wału. Polecam tą pierwszą, ponieważ jest bardzo dobrze przygotowana, utwardzona i szybka, a na drodze bocznej potrafią pojawić się fragmenty z piachem.

Elektrownia Wodna Dębe, po której prowadzi trasa, to także most łączący obie strony rzeki Narew oraz zapora, dzięki której powstało Jezioro Zegrzyńskie. Aby dotrzeć na zaporę trzeba przejechać koło budynków biurowych ale spokojnie prowadzi tamtędy szlak turystyczny, więc śmiało można jechać. Na samej przeprawie oba pasy dla samochodów wydają się być dość ciasne, dlatego dla spokoju własnego i kierowców polecam wybrać chodnik biegnący po lewej stronie.

Nasielsk – Ciechanów – Mława

Ten odcinek trasy to w zasadzie szybki przelot po mazowieckich asfaltach, polnych szutrach i leśnych drogach w kierunku Warmii. Tak sobie właśnie wyobrażałem ten fragment i się nie myliłem. Było płasko i całość trasy to przeloty pomiędzy wsiami i miasteczkami. Fajnie i szybko.

Po zjeździe z zapory Dębę trzeba pokonać jedynie około 4 km po ruchliwej drodze prowadzącej do Nasielska. Niestety nie ma tam pobocza i sporo się tam dzieje, a do tego na samym początku jest lekki podjazd, gdzie ciężarówki nie mają lekko wyprzedzić rowerzystów. Za rondem jakieś 2,5 km jest zjazd w las i od tego momentu jest już bezpieczniej. Do samego Nasielska to drogi lokalne mało uczęszczane, a także fragmenty leśne i polne, więc sama przyjemność z jazdy. Dzień był dość ciepły, więc w Nasielsku po 70 km jazdy przyszedł czas na uzupełnienie zapasu płynów i krótką pauzę.

Kolejne 35 km za Nasielskiem to droga asfaltowa oraz ścieżka rowerowa wzdłuż drogi. Ścieżka ma około 10 km i prowadzi do Ciechanowa. W samym Ciechanowie nie zagościłem długo, nawet zamek obejrzałem tylko w przelocie. Wyjazd z miasta to niestety znowu kawałek 2 km po dość ruchliwej drodze i wygnieciony asfalt przez ciężarówki. Kolejne kilometry w kierunku Mławy to kolejne asfalty tym razem z mniejszym ruchem.

Niestety na 120 km stało się nieuniknione. Dziura w przedniej oponie, w której siedziały już dwa knoty nie wytrzymała i powiększyła się do tego stopnia, że momentalnie uciekło całe powietrze. Skazany byłem na chwilowy postój aby naprawić usterkę. Uszkodzenie opony było na tyle duże, że kolejne łatanie knotami mogło nie wiele zdziałać, więc sięgnąłem po ostateczność czyli dętkę. Lubię jeździć na mleku i mam większe zaufanie do niego ale niestety ma jeden minus. Zmiana na dętkę to istny koszmar. Całe koło, ręce i wszystko w koło brudne od mleka. To jest temat rzeka idealnie na blogowego posta.

Po uporaniu się z dętką ruszyłem w kierunku Mławy. Obrałem za cel sklep rowerowy, bo mam bardzo ograniczone zaufanie co do dętek, a ta była jedyną moją awaryjną. Zanim jednak zakupy, to kolejny niefajny odcinek, tym razem 5 km przed Mławą. Trasa bez pobocza z dużym ruchem ciężarowym. Zapadł mi w pamięci ten fragment jako dość niebezpieczny, więc radzę uważać lub zwyczajnie spróbować go jakoś ominąć.

Jeżeli ktoś akurat potrzebowałby na trasie sklepu rowerowego (i sądząc po pozytywnych komentarzach także serwisu), to bardzo polecam https://maps.app.goo.gl/SwDh57tz3JttXgzh7. Widać było duże zaangażowanie w tak błahym temacie jak poszukiwanie i sprzedaż dętki. Wziąłem dwie! Dopompowałem koła kompresorem, który znajduje się przed sklepem (!) i ruszyłem dalej.

Ostróda

Tuż za Mławą znajduje się pokazowa zagroda żubrów w Krajewie. Ja jednak nie skorzystałem z tej okazji, bo żubrów wystarczająco się naoglądałem na Ultra Duchu Puszczy w zeszłym roku i szkoda byłoby mi na to czasu. Jeżeli ktoś jedzie turystycznie, krajoznawczo, to sądząc po ocenach chyba polecam.

Województwo mazowieckie, pożegnało mnie Piekiełkiem (czyli takim małym Helem), a Warmia przywitała 3 km leśnym szutrem premium. Zaczęło się w końcu robić ciekawiej i widać było od razu zmianę krajobrazu. Leśne i polne drogi, pagórki oraz inna architektura. Na 163 km znajduje się mega klimatyczny mostek nad rzeczką Szkotawą. Mnie urzekł swoją rdzą i zaroślami. Zdaje się, że był to barszcz Sosnowskiego, który dzięki swoim rozmiarom wyglądał jak nie z tego świata. Kilka metrów dalej przy samej drodze znajduje się stary młyn osadzony w bardzo przybliżonym klimacie.

Trasa Zielonej 7 omija jeden ciekawy punkt w tej okolicy, a mianowicie Dylewską Górę czyli najwyższe wzniesienie północno-wschodniej Polski. Wjeżdżałem tam rowerem rok wcześniej i polecam każdemu, bo widoki są piękne. No i jak to z każdymi górkami bywa jak jest wjazd, to potem jest zjazd. Akurat w tym roku cieszyłem się, że tamtędy nie jadę, bo miałem trochę więcej kilometrów w nogach niż wtedy i marzyłem tylko o dojeździe do Ostródy.

Po drodze trasa zahacza o wieś Grunwald. Na odwiedziny na polu czy zwiedzanie muzeum nie miałem czasu, bo cisnąłem dalej do Ostródy na kolację. Około godziny 20 po przejechaniu 234 km dojechałem do celu i postanowiłem, że tu rozbiję pierwszy obóz, bo to nie wyścig, a i tak w nogach sporo jak na pierwszy dzień. Według Zielonej 7 Ostróda znajduje się na 220 km całej trasy ruszając z Placu Bankowego.

Znalazłem kempingi, które znajdują się przy jeziorze i po przeczytaniu opinii padło na Marina Camping. Sąsiedztwo kilku kamperów „guten morgen”, jakaś przyczepa i namiot. Ogólnie towarzystwo wyglądało na takie przelotem, a sam camping zadbany i czysty. W weekendy podobno głośno bo za płotem dyskoteka, a że byłem w czwartek, to nie miało być sensacji. Ale było moje zdziwienie jak przez całą noc napierd… pociągi. Jeździły, trąbiły, chyba je przepinali, cały czas, całą noc. Jestem tolerancyjny i mogę dużo znieść ale to była jedna wielka masakra. Co z tego, że za płotem widzisz zachód słońca nad jeziorem, jak za drugim płotem tuż za namiotem w odległości 50 metrów masz tory z jakimś węzłem kolejowym i do tego na dokładkę firmę co wagony serwisuje i to chyba przez całą noc. Oczywiście pomogłyby zatyczki ale nie lubię w nich spać, więc nie miałem ze sobą przez co męczyłem się strasznie.

Co dalej?

Pierwszy dzień mojej podróży dobiegł końca. Było fajnie, szybko i oprócz zabawy z oponą bez większych przygód. Zmieniłbym jedynie lokalizację noclegu, bo to niestety mocno dało mi w kość.

Kolejne dni to pokonanie ostatnich dwóch odcinków prowadzących z Ostródy do Sopotu i z Sopotu na Hel. Tą część mojej podróży opiszę już w drugiej części wpisu, która pojawi się już niebawem jak czas pozwoli. Tam też opiszę szerzej co zabrałem ze sobą i jak to wszystko upakowałem na rowerze.

Tymczasem dziękuję Ci, że dotarłeś / dotarłaś do tego miejsca i do zobaczenia na blogu i gdzieś na trasie!

Chcesz wiedzieć co było dalej? Zapraszam na drugą część.

Warszawa – Hel – część druga


Komentarze

Zostaw komentarz